Kiedy Nadszedł Czas Na Eutanazję? Specjalistyczny Okrągły Stół Na Temat Przedłużania Cierpienia Zwierząt
Kiedy Nadszedł Czas Na Eutanazję? Specjalistyczny Okrągły Stół Na Temat Przedłużania Cierpienia Zwierząt
Anonim

Sabat dziewięciu weterynarzy zebranych wokół stołu, by łamać chleb i ssać wino, nigdy nie jest zbyt pięknym doświadczeniem, gdy wieczór się kończy, a rozmowy o przypadkach katastrof weterynaryjnych przytłaczają menu. (Halibut w panierce z indyjskimi przyprawami w towarzystwie rodzinnych pomidorów w pikantnym sosie jogurtowym i pieprznym puree ziemniaczanym - z migdałową panna cottą na deser, jeśli się zastanawiasz.)

Pomimo przysmaków rozmowa szła w górę: niesamowite opowieści o zwierzętach domowych, których stan przerodził się we frustrujące, rozdzierające brzuch koszmary, z którymi tylko weterynarz mógł współczuć. To znaczy, ostatnia sobotnia noc w moim domu była jak nasza mała runda zachorowalności i śmiertelności.

Weterynarze potrafią być dziwni. Aby dokooptować frazę, jesteśmy „… obłąkani, ale towarzyski”. Tylko taka grupa mogła oddać sprawiedliwość poważnym cierpliwym nieszczęśliwym wypadkom, w których popełniano błędy, uczyno się rzeczy, a pomysłami można było dzielić się w bezpiecznym i pełnym szacunku środowisku.

(Zaufaj mi, jako właściciele zwierząt domowych chcesz, aby weterynarze spotykali się w sobotnie wieczory, aby odpisywać obiady od podatków i omawiać twoje zwierzęta. Jak inaczej weterynarze mogą uczyć się na swoich błędach, jeśli nie mogą swobodnie o nich rozmawiać?)

Co ciekawe, większość omawianych przez nas błędów nie miała wiele wspólnego z błędnym obliczeniem dawek i błędnymi diagnozami, jak można się było spodziewać. W dużej mierze skupiały się na naszych werbalnych, emocjonalnych i etycznych sztuczkach, jeśli chodzi o komunikację z klientem.

W większości tych przypadków koncentrowano się na decyzjach dotyczących końca życia. Sposób, w jaki weterynarze radzą sobie z komunikacją z klientem podczas tych kluczowych ostatnich wizyt, może stanowić różnicę między poważnym cierpieniem a „piękną śmiercią” opisaną dosłownie w zakorzenionym w języku greckim słowie „eutanazja”.

A większość weterynarzy może opowiedzieć fantastyczne historie o tym, że poszli źle. Na przykład, gdy mamy do czynienia z właścicielami, których przekonania religijne wykluczają eutanazję; lub gdy krzywimy się i nie stawiamy stopy (gdy dobre tupanie jest wszystkim, co stoi między skrajnym cierpieniem a śmiercią).

Mam swój udział w tych opowieściach, ale wygląda na to, że moi przyjaciele-specjaliści biją mnie rękami, jeśli chodzi o szczegółowe omawianie śmierci – na wszystkie złe sposoby.

Nie dlatego, że jestem w tym lepszy. To po prostu wynik dwóch czynników:

1) Mam długoterminową relację z moimi klientami. Znam ich. Rozumiem, co mogę, a czego nie mogę im powiedzieć w delikatnych sytuacjach. Moi kumple-specjaliści nie korzystają z takich subtelności. Prawdopodobnie dopiero poznali klienta.

2) Specjaliści spędzają więcej czasu na zajmowaniu się bardziej złożonymi przypadkami. Lekarze rodzinni są bardziej skłonni do skierowania na bardziej specjalistyczne leczenie. Spójrzmy prawdzie w oczy – te zwierzęta są bardziej podatne na choroby. I są bardziej narażeni na śmierć.

Moi przyjaciele są przeważnie w tych nie do pozazdroszczenia pozycjach. Są sfrustrowani niechęcią niektórych właścicieli do przyznania się do porażki w imieniu swoich cierpiących zwierząt. Są sfrustrowani, gdy wielu właścicieli zaprzecza, że cierpienie jest obecne, tym bardziej, jeśli jest to zrozumiałe zaprzeczenie zrodzone z żalu i/lub nierozpoznania niezbitych dowodów bólu i cierpienia.

Bardziej cyniczni z was mogą założyć, że weterynarzy kierują się przede wszystkim chęcią utrzymania swoich pacjentów przy życiu – choćby nie z lepszego powodu niż dlatego, że na tym zarabiamy. Ale żaden ze znanych mi weterynarzy nie jest TAK cyniczny. Przedłużanie cierpienia zwierzęcia – bez leczenia w zasięgu wzroku – jest złe, niezależnie od tego, jak widzi to właściciel.

Więc co powinien zrobić weterynarz?

Co ciekawe, większość z nas zgodziła się, że wycofanie się ze sprawy jest idealnym podejściem. Na przykład: „Nie będę w tym stroną. Jestem głęboko przekonany, że musisz podjąć decyzję o eutanazji lub hospitalizacji w celu złagodzenia skrajnego bólu i cierpienia. Opieka domowa jest NIE do przyjęcia. Znajdź sobie innego weterynarza, jeśli chcesz nadal pozwalać jej cierpieć.

Mój przypadek raka płuc w zeszłym miesiącu był doskonałym przykładem scenariusza, dla którego zbudowano to podejście: klient z psem w ciężkiej niewydolności oddechowej nie chce zaakceptować, że eutanazja jest właściwym podejściem. Chce zabrać psa do domu „aby umrzeć z godnością”. Z całym szacunkiem nie zgodziłem się, że „godność” można zachować w obliczu całego tego cierpienia, gdy dostępne są bardziej humanitarne alternatywy. Nic prócz kroplówki z morfiną i klatki tlenowej nie mogło pomóc temu psu – jeśli tak.

Powinienem był w ogóle odmówić jej pomocy. Powinienem był wzmocnić swoją sprawę. Powinienem był powiedzieć: „Moim obowiązkiem etycznym jest wobec twojego zwierzaka i NIE pomogę ci przedłużyć jego cierpienia”. Ale i tak zabrałaby psa do domu, prawda? Może nie. Zastanawiam się.

Po sobotniej kolacji czuję się inaczej w takich przypadkach. Jasne, zadaniem weterynarza jest pomoc właścicielowi w podejmowaniu własnych decyzji dotyczących życia zwierzaka. Ale nie bardziej poddałbym eutanazji zdrowego, szczęśliwego, dobrze przystosowanego zwierzęcia (obszar, w którym czuję się komfortowo, odmawiając moich usług), niż zaangażowałbym się w przedłużenie życia nieodwołalnie cierpiącego zwierzęcia.

Czasami potrzebny jest dobry posiłek i grupa podobnie myślących kolegów, aby przywieźć do domu to, co oczywiste.